poniedziałek, 9 listopada 2015

A dziś, dla odmiany...

... przedstawię Wam debiutantów, na których album czekałem od dobrych paru miesięcy.
I nie, nie będą to Years & Years z ich otwarcie homoseksualnym frontmanem, piszącym teksty o facetach dla facetów, którym zachwyca się całe gejowskie środowisko zza oceanu, ani rozwijający właśnie skrzydła Troye Sivan.

Pisząc szczerze - Communion Y&Y mnie rozczarowało. I znudziło.
Może to wina dzisiejszego popu, w którym wszystkie piosenki brzmią tak samo, ale miałem wrażenie, że - oprócz jednego Take Shelter -  przez 17 utworów międliłem w kółko jeden i ten sam kawałek o nawiązywaniu, zrywaniu i obumieraniu romantycznych relacji, skażonych różnymi przejawami toksyczności Tego Drugiego.
Nie wiem, czy to mój Syndrom Pradziada, ale w 1998 roku 24-letnia wtedy (a więc rok młodsza od Olly'ego Alexandra) Alanis Morissette wydała także "rozstaniowy", 17-utworowy Supposed Former Infatuation Junkie i od dobrych 10 lat - odkąd to odkryłem ten album -  nie ma roku, żebym do niego nie wrócił. I za każdym razem mnie porusza. Tymczasem tutaj Olly płacze z powodu sponiewieranej miłości homoseksualnej, jego serce krwawi, a mnie łzy wydają się jakieś glicerynowe, krew plastikowa. Czy za rok będę w ogóle pamiętał, że coś takiego miało miejsce?

Ale ja nie o tym miałem. Bo tymczasem (16. października) pojawili się Nothing But Thieves z androgynicznym Conorem Masonem na wokalu. I dalej jest młodzieżowo, ale tak z pazurkiem, bardziej charakterystycznie (spróbujcie tylko wyrzucić głos Conora ze swojej głowy!), różnorodnie, wiarygodnie. Głębiej. Chce się do tego wracać, odpalać na nowo, przyswajać, wyłapywać niuanse. Uwierzyć, że czasem do mainstreamu przebija się ktoś, kogo warto mieć na oku.

Posłuchajcie sami:

niedziela, 8 listopada 2015

Ach, jak Truman być...

I mówiłem, mówiłem?!
Przeziębiłem się.

Zauważyłem, że staję się nudny.
Tak nudny, jak tylko może być człowiek, który traci swoją miłość.
Bo to była miłość.
Dobra, nieważne.

Nie wychodzę z domu częściej, niż to absolutnie koniecznie.
Nie wiem, czy media karmią nas złymi wiadomościami, bo to się lepiej sprzedaje, czy tak wygląda rzeczywistość, ale boję się radykalnych nastrojów społeczeństwa.
W Poznaniu nacjonaliści pobili Syryjczyka (ok, masy uchodźców nie są święte, ale samotny, robiący zakupy człowiek AŻ TAK przeraził trzech chłopa, że musieli go skatować? Serio?), we Wrocławiu rozbili gitarę na głowie ulicznego grajka, a Warszawie próbowali "nakłonić" Wandę Nowicką, by pospieszyła się z opuszczaniem swojego sejmowego gabinetu.
To dopiero początek, a oni już czują się zupełnie bezkarni.
W ogóle pogłębiającą się przepaść między Polską a cywilizowanym światem pięknie ilustrują te dwa wydarzenia: w Kanadzie premier kompletuje rząd na zasadzie parytetów. Pytany dlaczego, odpowiada: "Bo mamy 2015 rok". U nas w tym czasie Robert "niech pedały i lewaki się boją" Winnicki zostaje posłem...

Czytam Portrety i obserwacje Capotego.
Utwierdzam się w przekonaniu, że ten jadowity, plotkarski kurdupel o rozbuchanym poczuciu własnej wartości posiadał jednak nielichy geniusz. Szczególnie jego krótkie szkice, dotyczące miejsc, są jak cukierki: niby nie mają jakiejś wielkiej wartości poznawczej (kto by dorabiał ideologię do jedzenia słodyczy?), a przecież są piękne, i jakoś przyjemniej się od nich robi na duszy, i chce się więcej...
Zresztą, państwo samo oceni:

To miasto jest mitem; pokoje i okna, ulice plujące parą; dla wszystkich, dla każdego inny mit, bożek z sygnalizacją świetlną w miejsce oczu, mrugający łagodną zielenią, cyniczną czerwienią.
Tę wyspę, unoszącą się w wodach rzeki jak diamentowa góra lodowa, nazwijcie Nowym Jorkiem, nazwijcie, jakkolwiek chcecie; nazwa nie ma znaczenia, gdyż przybywając tu z szerszej rzeczywistości wszystkich innych miejsc, szuka się jedynie miasta, kryjówki, miejsca, w którym można się zgubić lub odnaleźć, utworzyć sen, w którym udowodnimy sobie, że być może mimo wszystko nie jesteśmy brzydkim kaczątkiem, ale kimś wspaniałym, godnym miłości, tak jak myśleliśmy, siedząc na werandzie, którą mijały fordy; jak myśleliśmy, planując poszukiwanie miasta.
(T. Capote, Nowy Jork, [w:] Portrety i obserwacje. Eseje, Warszawa 2012.)


Tak, to jest country'ujący folk.
Ale jest też bardzo wczesna niedziela, część z Was pewnie (jak ja) ma za sobą jakieś napoje wysokoprocentowe, więc nie będziemy tego drążyć, prawda?

sobota, 31 października 2015

Problemy ładnych ludzi

Świat jest dziwny.
Widziałem się ostatnio z BUK-iem (BUK - Bardzo Urodziwy Kolega).
Jego historia jest w sumie prosta, natykacie się na podobne bardzo często: ma za sobą długoletni związek, zakończony przykrym rozstaniem. Aktualnie stara się trzymać z daleka od wszelkich emocjonalnych zawirowań, co niestety nie jest mu dane, bo każdy nowo poznany chłopak po krótkim czasie zaczyna mu wysyłać sygnały, że chętnie przeszedłby od kumpelstwa do czegoś więcej.
Na to właśnie skarżył się BUK podczas naszego spotkania. Zabawne - o ile ja wiele bym dał, żeby ludzie zaczęli chcieć ode mnie tego czegoś więcej, dla niego zdaje się to być autentyczną niedogodnością.
(Choć pewnie jest w tym też trochę kokieterii, bo z drugiej strony sprawiał wrażenie lekko rozczarowanego, że ja mogę tak po prostu NIE tracić dla niego głowy)
Ot, piękni ludzie i ich problemy.


U mnie internetowe testy psychologiczne diagnozują ciężką depresję i ogólnie masę niefajności bez nadziei na polepszenie (i może coś w tym jest, bo mam wściekłego promotora na karku), ale tyle jeszcze faktów, plotek (Boy George np. niedawno ujawnił, że spał z Princem: 1. - czy jest ktoś, kto z nim NIE spał?; 2. - czy kogokolwiek to naprawdę, NAPRAWDĘ obchodzi?), filmów, książek i albumów muzycznych przydałoby się poznać, że nie chcę się tym na razie przejmować.


SongPop (taka gra na fejsie, w której chodzi o odgadywanie tytułów piosenek) jasno daje do zrozumienia, że beznadziejnie zafiksowałem się na muzyce lat 80. i 90.
Chyba najwyższy czas to nadrobić, c'nie?

poniedziałek, 26 października 2015

Witajcie w nowej Polsce

Moja reakcja po ogłoszeniu wyników wyborów była mniej więcej taka:

Tom Hiddleston


























Aktualnie jestem na etapie racjonalizacji, powtarzania jak mantry, że mleko się rozlało i nie ma sensu nad nim płakać. Będzie ciężko, ale z pewnością momentami też bardzo zabawnie - przypomnijcie sobie tylko torebkę Tinky Winky'ego, parzące się osiołki czy homoseksualnego słonia z poznańskiego zoo.

Teraz, kiedy w rządzie nie będzie już żadnego "lewactwa", ciekawie mnie tylko jedno: w imię czego patridioci zdemolują w tym roku Warszawę z okazji Święta Niepodległości? Jakieś pomysły?

sobota, 24 października 2015

Zaśpijmy specjalnie...

Brzydka część jesieni niesie ze sobą - oprócz nieciekawej aury -  szereg dolegliwości psychosomatycznych, senność i całkowite rozmemłanie. Na szczęście jutro wylegujemy się godzinę dłużej. W listopadzie ludzie w ogóle powinni zasypiać jak muminki i budzić się, dajmy na to, z początkiem kwietnia. Ktoś To Wszystko™ źle zorganizował...

Z powodu swoich barier nie poznałem dwóch ciekawych osób, publicznych działaczy.
Ech, dlaczego tak trudno jest przełamać nieśmiałość i na osobności rozpocząć rozmowę?
Swoją drogą - czasem bardzo chciałbym sam zacząć się gdzieś udzielać, robić coś dla innych, ale kiedy uświadamiam sobie, z czym to jest związane, chcenie wyparowuje, zanim dojdzie do jakichkolwiek konkretów...
Wymieniłem za to trochę niezobowiązujących uprzejmości z innymi nowo spotkanymi ludźmi (w tym jedną lesbijką - dziwne, ale nie znam dotąd żadnej wyoutowanej lesbijki). Co z tego będzie - zobaczymy.

Zaliczyłem filmowe biografie: Bessie (Queen Latifah) i Żelazną Damę (Meryl Streep), obydwie bardzo sprasowane. Nie lubię filmów biograficznych, które nie budzą zaciekawienia swoimi bohaterami, nie zmuszają po seansie do szukania informacji o tych ludziach. A takich niestety kręci się ostatnio coraz więcej. Na szczęście w Damie można było przez krótką chwilę zawiesić wzrok na kimś innym, niż Meryl (która nieznośnie przytłoczyła sobą cały film):

Harry Lloyd jako młody Denis Thatcher
















Brak kogoś bliskiego w ostatnim tygodniu ostro dawał się we znaki, a dziś - po długim milczeniu - napisał TZC. Myślicie, że było to coś w stylu "zaczęło mi ciebie brakować"? Nic bardziej mylnego. Otóż ciekawiły go wyniki jutrzejszych wyborów. Tak! Tak właśnie!
A niech idzie w cholerę, razem z całym tym głosowaniem.

Resztę dnia spędziłem głównie na wciskaniu przycisku "repeat" pod tą piosenką.
Ostatni raz czułem się tak przy debiucie Anji Plaschg.
(Niepokojące jest takie samoistne odgrzebywanie się wrażeń. Brrr!)


czwartek, 15 października 2015

Nikt nam tyle nie da, ile oni nam obiecają

Wyborcze kuszenie trwa w najlepsze.
Patrzę sobie na plakaty tych wszystkich kandydatów (nie tyle intencjonalnie, co same pchają się przed oczy) i konstatuję, że w większości to te same twarze, które już ileś razy tam widziałem, tylko z kampanii na kampanię coraz starsze i grubsze.
Rozumiem, że doświadczenie w polityce się liczy, ale co z powiedzeniem o starym psie i nowych sztuczkach? Jak w tej sytuacji liczyć na zmiany?

Wczoraj w skrzynce na listy znalazłem czekoladowego cukierka od pani, która nazywa się Michałek.
To sympatyczne, jasne, ale jeszcze z tydzień i osiągnie takie natężenie, że będę się bał otworzyć lodówkę...

(źródło - PiktoGrafiki Sikora: http://www.piktografiki.com)




















Choć bywają też dziwne sytuacje. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ten plakat (na ulicy, z daleka) miałem wrażenie, że facet na nim hajluje. Trochę mnie to zdziwiło, trochę oburzyło, ale pomyślałem, że przy wszystkich niepokojących rzeczach, które się teraz w Polsce dzieją... W niektórych, coraz śmielej sobie poczynających środowiskach, takie gesty są przecież mile widziane i odbierane jednoznacznie pozytywnie - jako wyraz miłości do ojczyzny. Sam nie wiem, co jest smutniejsze - to, że chyba popadam w paranoję, czy to, że otoczenie daje do tego podstawy...

(źródło: https://www.facebook.com/jacek.kowalski.polityk)
















Podczytuję dziennik Mihaila Sebastiana (nie pytajcie, jak na to trafiłem - kolejna Długa i Nudna Historia) i najbardziej ze wszystkiego dziwi mnie, że równo 80 lat temu ten człowiek, pomiędzy słuchaniem koncertów muzyki poważnej i spotkaniami z elitą intelektualną ówczesnej Rumunii, przeżywał swoje zakochanie tak, jak pewnie każdy współczesny dwudziestokilkulatek.
Choć z tego, co pisze, sprawa jest raczej przegrana, mimo wszystko trzymam za niego kciuki.
To silniejsze ode mnie.
(Zupełnie na marginesie - był hetero)

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Człapanie naprzód

Czytam.
Głównie książki dotyczące homoseksualizmu (I Remember Joego Brainarda, Geje i lesbijki. Życie i kultura pod red. Roberta Aldricha).
Wiem już, jaki związek w starożytnej Grecji miało królicze mięso z byciem pasywnym, że w wyniku hołubienia przez środowisko filmowej adaptacji Czarnoksiężnika z Oz gejów nazywano "przyjaciółmi Dorotki", jak blisko w pewnym okresie było kulturystyce do gejowskiej quasi-erotyki (beefcake magazines) i dlaczego Y.M.C.A. Village People było w istocie puszczeniem perskiego oka do branżowej części ich fanów (To oni mieli jeszcze jakichś innych? Serio?).

Oglądam.
Za trzecim podejściem udało mi się przebrnąć przez Boyhood. To trochę jak fabularna wersja gry The Sims, tylko że w Simsach można wpływać na bieg wydarzeń. I są te zabawne, zielone kryształki nad głowami postaci.
Odkrywam zalety seriali jako protezy prawdziwego życia ("Tylko kaleki potrzebują protez", rzekła moja znajoma. Ale Gra o tron... i Downton Abbey... i Spojrzenia...).

Słucham.
Chwilowo namiętnie i na okrągło Electric Warrior T.Rexa.
Nie wiem, czy słusznie, ale znajduję ją kretyńsko optymistyczną.



Staram się nie myśleć za wiele.
Żyję.

sobota, 4 kwietnia 2015

W dołku

Jestem ekstremalnie nieszczęśliwy.
Mój dwudziestojednoletni kolega został dziś przedstawiony rodzicom swojego chłopaka.
Nie zrozumcie mnie źle - cieszę się, że mu się układa, to naprawdę sympatyczny człowiek i życzę mu jak najlepiej.

Po prostu wiedza, że tuż obok są ludzie, którzy stanowią ważną część życia innych, uprawiają seks z miłości, rozmawiają i tęsknią za sobą, dzielą jakieś aspekty codzienności, ze wzmożoną siłą uświadamia mi mizerność mojej własnej egzystencji.

To przecież takie proste, takie ludzkie, banalne - wydawać by się mogło, że każdy doświadcza tego przynajmniej raz w życiu. Przecież, do cholery, nie chodzi o urodzenie się w rodzinie sułtana Brunei, zdobycie panowania nad światem czy dokonanie jakiegoś epokowego przełomu!
Uśmiech pojawiający się na twarzy, kiedy wracasz wieczorem tramwajem i odbierasz telefon z pytaniem, jak minął ci dzień, wysłuchiwanie marudzenia, kiedy druga osoba umiera na przeziębienie, mówienie o kimś "mój...", wspólne jedzenie posiłków, spieranie się o to, kto ma wyrzucić śmieci, a kto pozmywać i u czyjej rodziny w tym roku spędzi się święta...
No, te wszystkie bzdety, które pierdyliardom ludzi na całym świecie przychodzą tak bezrefleksyjnie, że nawet przestają je zauważać.

Dlaczego na mnie czeka jedynie szarość, zimne, puste łóżko i kaktus do pogadania?
I wszystko wskazuje na to, że tak pozostanie aż do usranej śmierci.
Karma to suka.

(Wspominałem już, że chwilowo jestem ekstremalnie nieszczęśliwy?)


środa, 1 kwietnia 2015

Bez żartów

Macie dość primaaprilisowych żartów i tego, że od rana wszyscy próbują zrobić Was w konia? Dobrze trafiliście, bo tu dziś będzie poważnie!
Miałem napisać, że jest źle, nieciekawie i byle jak.
Tylko czy na pewno...?

Zagospodarowałem nową półkę na książki (brawo, Lucy Jordan!), na ułożenie czekają świeżo kupione, dobre na osobę 5 kilogramów lżejszą (cieplej będzie, to się zrzuci, panie kierowniku), za to piekielnie seksowne ubrania (chociaż raz spójrz na mnie tak cielęcym wzrokiem, jakim ja zawsze patrzę na ciebie, please, please, please...), gdzieś tam coraz bliżej majaczy rozpoczęcie pracy magisterskiej (nie dajcie się nabrać, w gruncie rzeczy to uwielbiam - marudzenie jest jedynie elementem image'u)...

A ja siedzę, spożywam coś kawopodobnego o smaku orzechowym, na twarzy schnie mi paciaja z glinką szarą. Jasne, jest trochę zbędnie i samotnie, ale z drugiej strony - żadnego faceta, gderającego gdzieś za plecami czy (co jeszcze gorsze!) rozwrzeszczanych dzieciaków.
(Miałeś rację - nigdy tak nie było dobrze, jak teraz
 Piję kawę i nic właściwie mi do szczęścia nie trzeba)

Jak zwykle przed Wielkanocą myślę o cykliczności, Inannie i jej zejściu do podziemi (to mój ulubiony mit, mówiący o zmartwychwstaniu; w gruncie rzeczy jest bardzo feministyczno-gejowski, z siostrą-suką i wiarołomnymi kochankami - dałoby się z tego wysmażyć niezłą tragedię w kampowych ramkach).
Oglądam obrazy Henry'ego Scotta Tuke'a. Do wczoraj nie miałem pojęcia o jego istnieniu (przebacz mi, Matko Boska Kwietna!), a to dokładnie to, czego mi było trzeba - słońce, morze, młodość, nagość. Idylla, beztroska i nieskrępowanie. Silny ładunek homoerotyzmu przy jednoczesnym braku wyuzdania (ach, to se nevrati!). On jeszcze zawiśnie! Na mojej ścianie zawiśnie!

Że też człowiek zawsze trafi na coś, co go zachwyci, i to zazwyczaj wtedy, kiedy jest naprawdę źle. Może więc nigdy nie jest aż tak beznadziejnie, jak sądzimy?

Henry Scott Tuke, Boys Bathing (1908)


























Tęsknię za starym Placebo.
Odkąd Molko postawił na młodzieżowość i amerykańskie brzmienie, nie tworzą już takich perełek. Może i branie u gimbolicealistów mają teraz większe, może kasiora płynie szerszym strumieniem, ale niech mi ktoś z ręką na sercu powie, że czegoś w ten sposób nie stracili.
No, powie tak ktoś?

poniedziałek, 30 marca 2015

Wiosna? A na co to komu?

Wiosny nieodmiennie wpędzają mnie w depresję.

TZC wyjechał na Bardzo Ważne Szkolenie. Jak zwykle w takich sytuacjach zerwał ze mną kontakt (jego łatwość w odsuwaniu mnie może konkurować jedynie z moją umiejętnością świadomego przymykania oczu na pewne sprawy, ale to raczej materiał na sesję psychoterapeutyczną, nie blogową notkę) i Bóg raczy wiedzieć, kiedy to się zmieni.

Dobrzy znajomi są zakochani (No błagam cię, w kelnerze?! Masz coś do kelnerów? Nie, tylko jesteś tak jakby jego przełożonym, to nieprofesjonalne), w trakcie rozmnażania (to naprawdę już trzecie?!) albo pochłonięci przez pracę/jakieś hobby (no, mają swoje życia po prostu). Potencjalni nowi znajomi mieszkają w innych województwach...

Wszyscy się do siebie garną, a gdybym ja miał powiedzieć, kiedy ostatni raz czułem się pożądany, musiałbym chyba cofnąć się pamięcią o dekadę.

Na domiar złego powinienem zbierać materiały do pracy magisterskiej. I w końcu się za nią zabrać...

Oczywiste więc, że najlepsze, co w tej sytuacji można zrobić, to zacząć oglądać seriale!
Listę zgapiłem od Rozpieprzonych, mam już za sobą Please Like Me, Looking i Vicious. W kolejce czeka Cucumber. Co ciekawe, do gustu najbardziej przypadł mi Vicious, choć zawsze uważałem, że sitcomy są dobre dla Amerykanów (nie grzeszą inteligencją, więc trzeba im podpowiadać, kiedy powinni się śmiać) i Brytyjczyków (bo angielski humor jest na tyle specyficzny, że bez podłożonego śmiechu można przegapić dowcip). Jednak takiej żonglerki słownej i docinków już dawno nie słyszałem! Wisienką na torcie była obecność w obsadzie - obok prawdziwych mistrzów aktorstwa - Iwana Rheona, na którym bardzo przyjemnie zawieszało się wzrok ;)

Iwan Rheon (źródło: www.comedy.co.uk)



















Żeby streścić, ale za dużo nie zaspojlerować: główni bohaterowie to Freddie i Stuart (Ian McKellen i Derek Jacobi - prywatnie od dawna wyoutowani geje) - para zgryźliwych, próżnych i zmanierowanych ciot z prawie pięćdziesięcioletnim stażem, regularnie spotykająca się ze swoimi znajomymi: nie pierwszej świeżości wampem Violet, przesympatyczną sklerotyczką Penelope i zgredowatym Masonem, z którymi wymieniają mniej lub bardziej dosadne złośliwości. Monotonię ich egzystencji przerywa wprowadzenie się do mieszkania piętro wyżej urodziwego i przyjacielskiego, choć niezbyt rozgarniętego chłopaka, Asha. Zetknięcie tych osobowości zaowocuje wieloma zabawnymi sytuacjami i karkołomnymi dialogami. Jeśli lubicie sarkastyczny humor, ten króciutki serial (liczy zaledwie 7 odcinków, choć podobno powstaje właśnie drugi sezon) na pewno Was nie rozczaruje!


niedziela, 8 marca 2015

Ten Dzień

Tak, więc dziś jest Ten Dzień...
Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, czego może sobie życzyć kobieta, więc drogie Panie, z okazji Waszego święta niech Wam się po prostu spełni wszystko to, o czym w głębi serca marzycie.
Specjalnie dla Was:

obowiązkowy kwiatek:


















i bardzo kobieca piosenka:

sobota, 7 marca 2015

Kurwa - dobra, bo polska

Kolega mój (Grzeczny, Ułożony Chłopiec - każdy zna przynajmniej jednego takiego) stwierdził, że za dużo przeklinam jak na osobę z wyższym wykształceniem. Nie dbając o kulturę języka, ponoć staję się podobny żulowi spod Biedronki. Jasne, mądralo - najpierw znajdź mi żula, który wychwytuje różnicę między epistemologią a epistolografią, potem pogadamy...
Tak w ogóle to nic nie mam do żuli - niektórzy bywają całkiem sympatyczni.
Po prostu chodzi mi o to, że oprócz bycia bramą do kariery (humanistyczne? he, he, hemoglobina!), wykształcenie daje przede wszystkim wolność wyboru i możliwość wchodzenia gładko w rozmaite konwencje. Innymi słowy: jedni używają wulgaryzmów dlatego, że nie znają nic innego, są na nie skazani, inni - bo to im urozmaica życie. Albo bawi. No.
A jedyne, do czego zobowiązują studia, to niezależne myślenie. Myślenie w ogóle. Takie jest moje zdanie.


Z rzeczy mniej poważnych: 20 lat temu z okładem pewna dziewczyna zastanawiała się, o co w Tym Wszystkim™ może chodzić? W ubiegłym roku, już jako dojrzała kobieta, wzięła ślub z damą swego serca, a dokładnie tydzień temu urodził im się pierwszy synek. Nie mam pojęcia, czy to przybliżyło Lindę Perry do rozwiązania zagadki życia, ale obu paniom serdecznie gratuluję, a maluchowi życzę, by się zdrowo i szczęśliwie chował.

sobota, 28 lutego 2015

Kto jest w środku?

Nie było mnie tu dość długo, bo dzięki TZC-etowi wywczasowywaliśmy się jakiś czas nad Bałtykiem. Moja zajawka marynistyczna rozhulała się w najlepsze.
Teraz on ruszył dalej, a ja... Ja nie bardzo lubię go tracić z oczu. To nie brak zaufania, raczej zazdrość. Taka, o jakiej śpiewała Renata Przemyk.

Wydmy (Tfu!rczość ałtorska)





















Jestem z tych, co najchętniej wepchnęliby się do głowy kogoś, na kim im zależy i oglądali, dotykali, smakowali. Słowem - z tych, co chcieliby mieć pewność. Język może i jest fajny, ale w wielu kwestiach nie można na nim polegać. To kłamliwe i megalomańskie stworzonko.

Staram się nie być jędzowaty, ale odpuszczanie - sobie i innym - to ciężka praca.
Uczę się rozumieć, oswajać z tym, że nigdy nie dowiem się wszystkiego o drugim człowieku. Nie będę na sto procent wiedział, kto siedzi w środku.

Przez stawy kolanowe na razie jestem unieruchomiony (boli, boli, jak kurewsko boli!).
Mimo wszystko staram się, żeby to był w miarę miły weekend: słucham Ryana Binghama (najnowsze muzyczne odkrycie, kolejny sfatygowany głos; smutne country jest smutne), czytam o cultural dimensions Hofstedego i modelach kontekstowych Halla w odniesieniu do Indian. W gruncie rzeczy bawię się nieźle. Na swoją kolej czeka kilka filmów i Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął (póki co tylko do niego zaglądam, a im częściej zaglądam, tym bardziej się podoba).
Próbuję wyluzować. Czasem to najlepsze, co można dla siebie i innych zrobić.


środa, 18 lutego 2015

Co w lesie piszczy?

Into the Woods (Tajemnice lasu) - na obejrzenie tego filmu czekałem niecierpliwie od ubiegłego roku (premierę w Stanach miał 25. grudnia). Disney ponownie wziął na warsztat klasyczne baśnie i nieźle w nich namieszał, tym razem w formie ekranizacji broadwayowskiego musicalu. W gwiazdorskiej obsadzie, oczywiście. Efekt, cóż... z całą pewnością robi wrażenie.





Uwagi poseansowe

I. Natury ogólnej:
* to pewnie będzie najbardziej rozbuchany i - co tu dużo mówić - gejowski film anno domini 2015. (Zerknijcie tylko na to:);



*gdybym był aktorem, bałbym się współpracować z Meryl Streep: jakkolwiek by się nie wysilała reszta obsady, od kilkunastu lat to ona konsekwentnie "kradnie" każdy film.

II. Pozytywy:
* scenografia i gra aktorska - tu szczególne uznanie należy się najmłodszym członkom zespołu: Danielowi Huttlestone'owi (Jack) i Lilli Crawford (Czerwony Kapturek);
* przeniesienie środka ciężkości z uważaj, czego sobie życzysz bardziej na jak daleko się posuniesz, żeby dostać to, czego pragniesz?

III. Negatywy:
* za długi - o ile w pierwszej połowie filmu wszystko toczyło się gładko, o tyle później historia wyraźnie "pobłądziła" i cała koncepcja zaczęła się rozmywać; spokojnie można było wyciąć kilka scen i skrócić całość o jakieś pół godziny;
* rażący brak konsekwencji (np. Wiedźma potrafiła wskrzeszać jedne istoty, a innych już nie) i szacunku dla baśniowej logiki (mówcie sobie co chcecie, ale logika baśni to jednak piękna rzecz);
*mnogość wątków nie przełożyła się na ich satysfakcjonujące (czy choćby w miarę sensowne) rozwiązania (czyt. co, do cholery, stało się z Roszpunką?!).


Jednak pomimo tych mankamentów, jeśli nie boicie się barokowości, lubicie aktorskie popisy, śpiewającą Meryl Streep (wspominałem już, że Meryl jest boska?) i ciekawi Was, jak wypadł Johnny Depp w roli Wilka z podejrzaną skłonnością do małych dziewczynek, ten film jest właśnie dla Was!

A może też już widzieliście i chcielibyście się podzielić wrażeniami?

poniedziałek, 16 lutego 2015

Czy babę zesłał Bóg, czyli po co nam konwencja antyprzemocowa?

Przeczytałem artykuł pani Terlikowskiej, dotyczący konwencji antyprzemocowej i czuję się troszkę zagubiony.
Z jednej strony autorka ma na pewno sporo dobrych chęci i odrobinę racji, z drugiej natomiast...

Jednym z filarów religii (wynikającym z natury ludzkiej i właściwemu jej ego- i etnocentryzmowi) jest tworzenie podziału my-oni (przy czym zazwyczaj to "my" jesteśmy tymi "lepszymi", czczącymi "prawdziwych" bogów i zapewniającymi sobie tym samym ich przychylność).
Rzymski katolicyzm ma długą i bogatą tradycję w sankcjonowaniu przemocy i ustanawianiu pretekstów do niej, a jeśli - jak chcą tego katolicy - współczesna kultura europejska najwięcej zawdzięcza chrześcijaństwu, to w wypowiedziach teologów, takich jak:

* U kobiety sama świadomość jej istnienia powinna wywoływać wstyd (św. Klemens Aleksandryjski, III w.);
* Kobieta winna zasłaniać oblicze, bowiem nie zostało ono stworzone na obraz Boga (św. Ambroży z Mediolanu, IV w.);
* Kobiety są przeznaczone głównie do zaspokajania żądzy mężczyzn (św. Jan Chryzostom, IV-V w.);
* Kobieta jest istotą pośrednią, która nie została stworzona na obraz i podobieństwo Boga. To naturalny porządek rzeczy, że kobieta ma służyć mężczyźnie (św. Augustyn, IV-V w.);
* Kobiety są błędem natury (...), są rodzajem  kalekiego, chybionego, nieudanego mężczyzny (...). Pełnym urzeczywistnieniem rodzaju ludzkiego jest mężczyzna (św. Tomasz z Akwinu, XIII w.);
* Wartość kobiety polega na jej zdolnościach rozrodczych i możliwości wykorzystania do prac domowych (ponownie św. Tomasz z Akwinu)

powinniśmy się dopatrywać źródła trwającego aż do połowy XX wieku antyfeminizmu, czy wręcz mizoginizmu, niepozwalającego kobiecie wyjść społecznie poza status przedmiotu zależnego od woli mężczyzny, w najlepszym wypadku dziecka, które wymaga odpowiedniego prowadzenia "silną ręką" i nie powinno samo o sobie stanowić.

Obserwacje z własnego podwórka: za moich czasów nastoletnich nie było dla chłopca większej obelgi, niż usłyszeć, że robi coś "jak baba". Teraz co prawda "baba" została wyparta przez "pedała" (czyżby pierwszy spektakularny sukces działalności Wszechświatowego Homolobby na polskim gruncie?), ale nadal każdy czuje się mile połechtany, kiedy powie mu się, że "ma jaja". A co z tym idiotycznym powiedzonkiem, że "Jak chłop baby nie bije, to jej wątroba gnije", czyli dzieje się z nią coś niedobrego, czemu może zapobiec "szturchnięcie" od czasu do czasu? Cóż, to zapewne nie ma nic wspólnego ze społeczno-kulturowym postrzeganiem płci, gdyż w gender przecież chodzi - jak to nas wciąż uświadamia znawczyni tego zjawiska, Beata Kempa - o przebieranie chłopców w sukienki.

Cieszy mnie niezmiernie, że związki pani Terlikowskiej i jej przyjaciół są oparte na miłości, ale miło byłoby pomyśleć o kobietach, które nie mają tyle szczęścia. Zgadzam się też, że każdy przypadek przemocy powinien zostać ukarany, choć sądzę, że dużo lepiej od działania post factum byłoby zrobić coś na rzecz zmiany mentalności. Innymi słowy, zamiast karać za uderzenie kogoś, fajniej byłoby skłonić napastnika, żeby dwa razy się zastanowił, zanim zada cios.
Na Wyspach Brytyjskich właśnie taki system funkcjonuje i ponoć spory problem z nim mają Polki, którym nie mieści się w głowie, że mogą nie być bite, a każdy przejaw agresji wobec nich może być traktowany jak przestępstwo (tu odsyłam do bardzo ciekawego zbioru reportaży Angole Ewy Winnickiej).

Reasumując: Polacy to naród skory do bitki i przekorny z natury. Żeby zmienić ich przekonania, trzeba mieć za sobą naprawdę solidne argumenty. Jeśli konwencja antyprzemocowa może być jednym z nich i coś ulepszyć, nie widzę powodu, by nie miała wejść w życie.
Zaszkodzić raczej nie powinna.

sobota, 14 lutego 2015

V-day

Już jest! Zwieńczenie trylogii Jonasa Gardella Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek na początku lutego wylądowało na polskim rynku. Ambiwalencja mną targa, jak dziewicą w noc poślubną: i ciekaw jestem bardzo, i boję się okrutnie. Z jednej strony czyta się to-to błyskawicznie (wyobraźcie sobie dokumentalno-branżową operę mydlaną, osadzoną w latach 80.), z drugiej wiem, że wszystko skończy się ogromną gejpokalipsą i bohaterowie, z którymi zdążyliśmy się oswoić, jeden po drugim umrą w straszliwych męczarniach na AIDS (zresztą, czego innego można się spodziewać po książce, zatytułowanej Śmierć?).

Choć pewnie to idealnie wpisałoby się w posępny nastrój, który mnie ostatnio opanował.
A przecież DZISIAJ nie powinno być miejsca na smutki. Nawet Cwellow na swojej głównej od rana promuje chłopców jakby mniej foremnych, starszych, nienachalnie urodziwych oraz takich, którzy (o zgrozo!) nie mają w swoich galeriach majtek od Calvina Kleina (Off with their heads! - powinny teraz zawyć Wasze wewnętrzne Królowe Kier). Widocznie uznało, że w TEN DZIEŃ nawet Brzydkie Siostry Kopciuszka powinny mieć szansę na odrobinę szczęścia w ramach pity fuck.
Anyway...





















Jakkolwiek miły byłby dodatek intencjonalności, jeśli nie da się inaczej, to chociaż tego przypadku Wam (i sobie) życzę. I nie zapomnijcie o rozpieszczaniu się! A zanim ostatecznie ucieknę na maraton komedii z Sandrą Bullock, podrzucę Wam (gdyż jednym z niepisanych zadań niniejszego blogaska jest promowanie wątpliwej jakości sztuki niszowej) przewrotnego i ironicznego Ezrę Furmana.


środa, 11 lutego 2015

Solilokwium z Nowym Jorkiem w tle

- Właśnie obejrzałem fenomenalny Cruising, któremu jakiś złamas dał polski tytuł Zadanie specjalne...
- Pacino!
- Pacino. Ach, żyć w latach 80. w Nowym Jorku!
- Karaluchy, wszędzie karaluchy...
- Cicho! Żyć w latach 80. w NY, gnieździe rozpusty! Spuścić wreszcie ze smyczy tę wewnętrzną dziwkę, kurwę, szmatę! Na full! Każdego wieczoru wbijać się w obcisłą, czarną skórę, nurzać w wyuzdanym najtlajfie, co to go w mojej zapyziałej mieścinie nie ma...
- I zejść na AIDS przed nastaniem 90's...
- To by nie było takie złe - ominąć erę muzycznego badziewia, tych wszystkich gównianych girls- i boysbandów...
- Grunge'u, Pearl Jamu i Nirvany...
- Milcz! Ach, jeans, papierosy, poppersy. MAKIJAŻ!
- Wąsy!
- Wyjdź.
- Ekhem...
- Co?! My już na wizji jesteśmy?


Dobry wieczór państwu! <olśniewający uśmiech>
Dziś miał się tu znaleźć tekst, będący odpowiedzią na artykuł Małgorzaty Terlikowskiej, ale samo państwo rozumie, że w stanie takiego pobudzenia nic z tego nie będzie.
Wobec tego ograniczymy się jedynie do zamieszczenia dwóch teledysków w klimacie.
Dziękujemy. Życzymy dobrej nocy.






wtorek, 10 lutego 2015

Zakochajmy się!

- Organizujesz coś na Walentynki?
- Ocipiałeś?! <mordercze spojrzenie>
- Aaa, zapomniałem. Nie lubisz Walentynek, nikogo nigdzie nie zapraszasz...
- Nie, nie, nie. Ja CZEKAM na zaproszenie.

Nieubłaganie zbliża się TA data, więc proponuję Wam przepis na miłość instant według pomysłu psychologa Arthura Arona. Podobno niezawodny. Wszystko, co musicie zrobić, to odpowiedzieć z potencjalną ofiarą na poniższe pytania, a następnie przez kilka minut patrzeć sobie w oczy.
Zaczynamy:

I
1) Gdybyś mógł zaprosić na obiad kogokolwiek na świecie, kto by to był?
Marilyn Monroe.

2) Czy chciałbyś być znany? Z czego?
Pewnie! Chciałbym być muzykiem. Niestety, nie mam ani głosu, ani słuchu.

3) Czy przed rozmową telefoniczną ćwiczysz, co chcesz powiedzieć? Dlaczego?
Tak, ćwiczę. Wtedy czuję się pewniej, bo generalnie nie znoszę rozmawiać przez telefon.

4) Jak wyglądałby twój "idealny" dzień?
Nie zastanawiałem się nad tym. Zapewne byłby to dzień bez stresów i nieprzyjemności. Poczucie satysfakcji i może jakieś pozytywnie stymulujące wydarzenie.

5) Kiedy ostatnio śpiewałeś dla siebie? A dla kogoś innego?
Dla siebie - dzisiaj. Dla kogoś innego parę miesięcy temu, podczas karaoke ze znajomymi.

6) Gdybyś miał dożyć dziewięćdziesiątki i przez 60 lat zachować ciało lub umysł 30-latka, co byś wybrał?
Ciało, rzecz jasna! Starzenie umysłu można opóźniać za pomocą różnych domowych ćwiczeń, a utrzymanie młodego ciała wymaga mnóstwa kosmetyków i nieprzyjemnych zabiegów.

7) Czy masz przeczucie, jak umrzesz?
Tak, to prawdopodobnie będzie samobójstwo.

8) Wymień 3 rzeczy, które - jak przypuszczasz - masz wspólne ze swoim partnerem.
Niechęć do ludzi, chroniczną depresję i trudny charakter.

9) Za co czujesz się najbardziej wdzięczny w życiu?
Trudno wybrać jedną rzecz.

10) Co byś zmienił w sposobie, w jaki zostałeś wychowany?
Więcej pozytywnej stymulacji. I uwagi.

11) Opowiedz partnerowi jak najwięcej szczegółów o swoim życiu w 4 minuty.
[...]

12) Gdybyś mógł obudzić się jutro z dowolnie wybraną cechą/umiejętnością, co by to było?
Czytanie ludziom w myślach.


II
13) Gdyby kryształowa kula mogła zdradzić ci jedną prawdę o tobie, twoim życiu przyszłości lub czymkolwiek innym, co byś chciał wiedzieć?
Czy uda mi się osiągnąć poczucie spełnienia.

14) Czy jest coś, o zrobieniu czego marzysz od dawna? Dlaczego dotąd tego nie zrobiłeś?
Tak, chciałbym zwiedzić Wenecję, najlepiej podczas karnawału. Powiedzmy, że na razie powstrzymują mnie przed tym względy finansowe.

15) Co jest twoim największym życiowym osiągnięciem?
Nikogo nie zabiłem (jak dotąd). I nikt nie zabił mnie (też jak dotąd).

16) Co najbardziej cenisz w przyjaźni?
A co to jest przyjaźń?

17) Jakie jest twoje najcenniejsze wspomnienie?
Na kilka godzin przed śmiercią moja babcia odzyskała jasny umysł i zdążyliśmy zamienić kilka ważnych słów.

18) Jakie jest twoje najgorsze wspomnienie?
Mając 15 lat stchórzyłem i pozwoliłem okraść mojego młodszego brata. Do teraz mnie to gryzie.

19) Gdybyś się dowiedział, że za rok umrzesz, zmieniłbyś coś w swoim życiu? Dlaczego?
Więcej bym palił i obżerał się jak świnia fast-foodami. Wreszcie spróbowałbym narkotyków. I częściej mówił ludziom niemiłe rzeczy prosto z mostu.

20) Czym dla ciebie jest przyjaźń?
Masz ci los, wykrakałem! Przyjaźń to czucie się swobodnie w otoczeniu innych, zadowolenie z ich towarzystwa, dzielenie się różnymi spostrzeżeniami i gotowość bezinteresownego zrobienia czegoś dla nich.

21) Jaką rolę odgrywają w twoim życiu miłość i zakochanie?
Zakochanie daje kopa do funkcjonowania w codzienności i generuje motylki w brzuchu. Co do miłości nie wiem - poza rodziną nigdy nie byłem naprawdę kochany ani nie kochałem.

22) Podziel się z partnerem pozytywnymi spostrzeżeniami na jego temat. Wymień ich w sumie 5.
Używa dobrych perfum, ma ładne oczy, mógłby więcej mówić o sobie, robi pozytywne pierwsze wrażenie, jest bezpretensjonalny.

23) Jak dużo jest ciepła i bliskości w twojej rodzinie? Czy sądzisz, że twoje dzieciństwo było szczęśliwsze niż innych ludzi?
Wprost okazujemy sobie uczucia tylko z okazji świąt. Nie znaczy to, że się nie kochamy - po prostu tego nie okazujemy. Na pewno nie było. Choć z drugiej strony - nie było też dużo gorsze. Przeciętne.

24) Jaka jest twoja relacja z matką?
Skomplikowana i wielowarstwowa. Jak każdego mężczyzny.


III
25) Niech każde z was powie 3 stwierdzenia o was, np. "obaj siedzimy tu i czujemy..."
[...]

26) Dokończ zdanie: "Chciałbym mieć kogoś, z kim mógłbym dzielić..."
... nocne niebo.

27) Gdybyś miał się zaprzyjaźnić ze swoim partnerem, czego jeszcze powinien się dowiedzieć?
Że bardzo dużo wysiłku wkładam zawsze w uciekanie, ukrycie tego, co naprawdę czuję. I że nigdy nie będzie ważniejszy od książek.

28)  Powiedz partnerowi o tym, co ci się w nim podoba. Bądź bardzo szczery - mów rzeczy, których zazwyczaj nie powiedziałbyś nowo poznanej osobie.
Ma naprawdę świetny tyłek.

29) Opowiedz o jakiejś zawstydzającej chwili swojego życia.
Jestem cholernie naiwny - zwykle nie potrafię zrozumieć, że ktoś mnie spławia, jeśli nie da tego wystarczająco jasno do zrozumienia. Staram się podtrzymywać kontakt i dopiero po pewnym czasie dochodzi do mnie, że robię z siebie idiotę. Zawsze wtedy jestem bardzo zawstydzony.

30) Kiedy ostatnio płakałeś przy kimś? A w samotności?
Od dobrych kilku lat nie płaczę publicznie, bez względu na to, co się dzieje. W samotności ostatnio jakoś w zeszłym roku, nie pamiętam dokładnie.

31) Opowiedz partnerowi, co do tej pory zdążyłeś w nim polubić.
Podziwiam w nim to, że potrafi działać. Po prostu sobie coś sobie postanawia i bez wahania to robi. Ja od najmniejszej pierdoły do najważniejszych decyzji potrzebuję mnóstwa czasu do namysłu, fabrykuję mnóstwo problemów, jestem sparaliżowany strachem i wątpliwościami. Lubię też jego opanowanie i umiejętność radzenia sobie w życiu. Przykładowo - gdybym dowiedział się, że ktoś z moich bliskich jest śmiertelnie chory, pewnie snułbym się ogłuszony po mieszkaniu i rycząc powtarzał: "Boże, jakie to straszne! Dlaczego?!". On natomiast z miejsca zacząłby szukać dobrego hospicjum, zajmować się kwestiami ubezpieczenia i innymi niezbędnymi w tej sytuacji rzeczami.

32) Czy jest coś zbyt poważnego, by z tego żartować?
To zależy, na jakim poziomie są żarty. Generalnie jednak za niesmaczne uważam żartowanie z Holokaustu.

33) Gdybyś miał umrzeć dziś wieczorem bez możliwości kontaktu ze światem, czy żałowałbyś, że komuś o czymś nie powiedziałeś? Dlaczego dotąd tego nie zrobiłeś?
Och, jest (i będzie, byłoby) całe mnóstwo takich rzeczy! Wbrew pozorom jestem osobą, której dużo rzeczy nie chce przejść przez gardło. I to zazwyczaj tych najbardziej istotnych!

34) Pali się twój dom, a w nim wszystkie twoje rzeczy. Po uratowaniu wszystkich bliskich i zwierząt masz czas, by ostatni raz wbiec do środka i wynieść jedną, jedyną rzecz. Co by to było i dlaczego?
Nie wyobrażam sobie takiego scenariusza. Bo jak, do cholery, wynieść za jednym razem kilkaset książek, ważących w sumie chyba tonę?!

35) Ze wszystkich członków rodziny, czyja śmierć by cię najbardziej dotknęła? Dlaczego?
Jeśli chodzi o bliskich, każda śmierć byłaby tak samo traumatyczna.

36) Podziel się z partnerem osobistym problemem i zapytaj, jak on by sobie z tym poradził. Spytaj też, jaki jego zdaniem masz stosunek do opisanego przez siebie problemu?
[...]


A teraz popatrzmy sobie w oczy:




















I już! Czujecie te motylki?
To teraz już tylko:

poniedziałek, 9 lutego 2015

Hozier inaczej

Właśnie natrafiłem na coś takiego.
Czy tylko mnie kojarzy się z teledyskami Kate Bush?


Zakupy!

Ponoć Sokrates, będąc kiedyś na targu, rozejrzał się wokół i powiedział: "Tyle tu rzeczy, których mi nie potrzeba!". Ja, chodząc na zakupy, najczęściej myślę: "Tyle tu rzeczy, na które mnie nie stać!". Ale robię, co mogę... ;)

26. lutego nakładem Noir sur Blanc wreszcie ukaże się nowe wydanie Myśli nieuczesanych wszystkich Stanisława Jerzego Leca. Wreszcie, bo ich cena na aukcjach była mocno zawyżona, a - jak powiedział nam kiedyś jeden z wykładowców, którego wspominam z wielkim sentymentem - jest to książka, którą każdy inteligentny człowiek powinien posiadać w swojej biblioteczce i podczytywać przed snem po kilka stron. Patrząc na aforyzmy, takie jak: "Bicia człowiek długo nie wytrzymuje. Nawet bicie serca kończy się śmiercią" czy "Samotności, jakaś ty przeludniona!", trudno się z nim nie zgodzić. Kupiłem przedpremierowo przez internet, taniej o 30%. Teraz pozostają tylko blisko trzy tygodnie mąk oczekiwania na przesyłkę...

Stacjonarnie natomiast udało mi się dorwać za grosze afrykańskie reportaże Evelyna Waugha, wydane w światoksiążkowej serii "Sfery". Żeby od razu rozwiać wszelkie podejrzenia: Evelyn Waugh najprawdopodobniej NIE BYŁ (miał na koncie dwa małżeństwa).
[Choć, z drugiej strony - Angole z upper class w swoich męskich kolegiach za młodu walili się między sobą jak domy w Afganistanie (co - zupełnie nie po angielsku - opisał Alan Hollinghurst*, wywołując tym ogromny skandal), a sam Waugh swój flirt z homoerotyzmem zaliczył Powrotem do Brideshead, można więc mieć nadzieję, że nie umarł stuprocentowym heterykiem]
Zainteresowanie nim wynika z tymczasowej zajawki na kulturę angloamerykańską, ale o tym kiedy indziej.
 * - ten z kolei JEST i zupełnie się z tym nie kryje

Tak więc jestem zadowolony.
A jako że najbardziej interesującym atrybutem mężczyzny jest jego fajka, na zakończenie fotka młodego Evelyna. Prawda, że frapujący?




sobota, 7 lutego 2015

Piekło cielesności

Kilka dni temu napisał do mnie TZC z zapytaniem, czy jeden z jego współpracowników JEST, dołączając link do profilu rzeczonego w serwisie pana Cukierberga.
Kiedy minęła euforia spowodowana tym, że w ogóle pyta i dotarło do mnie, O CO pyta (ok, ok - przejrzałem też zdjęcia delikwenta), humor mi się zepsuł.
I cóż z tego, że - jak sam zaznaczył - nie potrzebował tej informacji celem uskuteczniania dzikich seksów w zakamarkach swojego zakładu pracy? Zresztą, jak w ogóle JA mógłbym być zazdrosny o cieleśnienie się? Powiedzmy to wprost: cielesność jest przereklamowana. O ile na ładne ciała fajnie się patrzy, buduje w oparciu o nie rozmaite fantazje, przyjemnie się ich dotyka a nawet smakuje, na dłuższą metę nie ma nic bardziej nudnego. Żeby poznać ciało, wystarczy miesiąc, żeby się nim znudzić - niewiele więcej. Kiedy dojdzie do tego świadomość wszystkich wydzielin i wydalin, atrakcyjność błyskawicznie leci na pysk. Moja własna cielesność jest dla mnie głównie źródłem dyskomfortu i skrępowania, zawsze z podziwem patrzyłem na tych, którzy czują się swobodnie w swoich "opakowaniach". Brrr!
Największą zaletą (tu: wadą) atrakcyjnego ciała jest fakt, że może posłużyć jako skuteczny taran do sforsowania głowy (to niestety często się łączy). Na szczęście współpracownik TZC-eta, nawet jeśli rzeczywiście JEST, siedzi zabunkrowany w szafie tak głęboko, że ma stamtąd widok na Narnię.
Choć z drugiej strony w jego branży prawie sami konkreci-dyskreci, więc może lepiej jednak nie pozbywać się z domu ostrych przedmiotów? Tak na wszelki wypadek...

(Źródło: Demotywatory.pl)

czwartek, 5 lutego 2015

6 gejowskich dylematów randkowych (i jak ich uniknąć)

Advocate opublikował niedawno artykuł, w którym wymieniał 6 najpoważniejszych problemów randkujących gejów i radził, jak się z nimi uporać (do podejrzenia tutaj ).
Pozwoliłem sobie stworzyć własną, ulepszoną wersję:


1) Drastycznie różnicie się zarobkami
Różnice majątkowe prędzej czy później zawsze, ale to zawsze wychodzą na wierzch i zwykle nie dzieje się to w przyjemnych okolicznościach. Najgorsze, co możesz zrobić, to znaleźć kochanka o wiele bogatszego od siebie. Na szczęście gejowskie związki nie trwają  na tyle długo, by miało to jakieś znaczenie. Po prostu przez najbliższe miesiące stołowanie się w Macu przeplatajcie wizytami u Gesslerów. Będąc u tych drugich, nie zapomnij o cykaniu jak największej liczby fotek i wstawianiu ich na Fejsa, Insta i różne inne serwisy społecznościowe - kiedy już się rozstaniecie (z powodów finansowych lub nie) zdjęcia fikuśnych potraw i selfies na tle eleganckich wnętrz dodadzą ci prestiżu i pozwolą o wiele prędzej znaleźć kolejną Miłość Życia.

2) Jeden z was jest domatorem, drugi to imprezowicz
Jeśli naprawdę go kochasz, powinieneś znieść to, że wyciąga cię do klubów, gdzie ty podpierasz ścianę, a on bawi się w najlepsze. To świetny pretekst do urządzania mu potem Scen, w najgorszym wypadku - do rozstania i poszukiwania następnej Miłości Życia (wszyscy przecież wiemy, że najfajniej jest gonić króliczka). Jeśli jednak obaj staracie się unikać awantur, możecie spróbować pójść na kompromis i urządzać domówki. Kilka miesięcy jakoś wytrzymacie.

3) Obaj jesteście pasywni w łóżku
Hej, o wielokątach nie słyszeliście?! No dobrze, dobrze... Jeśli jesteście monogamiczni (uznajecie nie więcej niż jednego partnera w łóżku na raz), zainwestujcie w gumowe jebadło.
(Od biedy można używać ogórków - trzeba jednak pamiętać o wcześniejszym ich ogrzaniu. Mimo wszystko, trochę żal marnować jedzenie, a po użyciu nie na wiele się już zdają...)
Te trzy miesiące jakoś się przemęczycie.

4) Nie dogadujesz się z jego znajomymi
Z kim się nie dogadujesz? Wiadomo, że we wczesnej fazie związku zakochani skoncentrowani są wyłącznie na sobie. Zanim dojdzie do kłopotów ze znajomymi, wy prawdopodobnie już nie będziecie razem! Po co więc zawracać sobie głowę czysto potencjalnymi problemami?

5) Macie różne style komunikowania się
Komunikacja komunikacją - ważne, żeby seks był udany. Jeśli w łóżku nie iskrzy - olej wszystko i spław go jak najszybciej! Gdy zajęcia erotyczne układają się dobrze, organizujcie sobie na przemian dni rozmów i SMS-owania. Nie łudź się - zanim wypracujecie własny sposób komunikacji, prawdopodobnie nie będziecie już razem, ale nabyte w ten sposób umiejętności mogą ci się przydać w kolejnych związkach.

6) Jeden z was jest zarażony HIV
Jeśli to ty jesteś tym zdrowym, doceń to, że on w ogóle wie, a jeszcze bardziej - że jest na tyle uczciwy, by cię poinformować. Zastanów się jednak, czy warto się pakować w ten związek - przez najbliższe miesiące zamiast metek ciuchów, etykiet kosmetyków i rubryk plotkarskich musiałbyś czytać o profilaktyce HIV/AIDS, koniecznością byłyby też prezerwatywy. Weź pod uwagę, że mniejszy dyskomfort psychiczny powoduje bzykanie się bez zabezpieczeń z kimś nieznajomym, którego statusu serologicznego nie znasz, niż w zabezpieczeniu z kimś, o kim wiesz, że jest zarażony.
Czy naprawdę warto aż tak się męczyć?


(Źródło: Getty Images)