poniedziałek, 9 listopada 2015

A dziś, dla odmiany...

... przedstawię Wam debiutantów, na których album czekałem od dobrych paru miesięcy.
I nie, nie będą to Years & Years z ich otwarcie homoseksualnym frontmanem, piszącym teksty o facetach dla facetów, którym zachwyca się całe gejowskie środowisko zza oceanu, ani rozwijający właśnie skrzydła Troye Sivan.

Pisząc szczerze - Communion Y&Y mnie rozczarowało. I znudziło.
Może to wina dzisiejszego popu, w którym wszystkie piosenki brzmią tak samo, ale miałem wrażenie, że - oprócz jednego Take Shelter -  przez 17 utworów międliłem w kółko jeden i ten sam kawałek o nawiązywaniu, zrywaniu i obumieraniu romantycznych relacji, skażonych różnymi przejawami toksyczności Tego Drugiego.
Nie wiem, czy to mój Syndrom Pradziada, ale w 1998 roku 24-letnia wtedy (a więc rok młodsza od Olly'ego Alexandra) Alanis Morissette wydała także "rozstaniowy", 17-utworowy Supposed Former Infatuation Junkie i od dobrych 10 lat - odkąd to odkryłem ten album -  nie ma roku, żebym do niego nie wrócił. I za każdym razem mnie porusza. Tymczasem tutaj Olly płacze z powodu sponiewieranej miłości homoseksualnej, jego serce krwawi, a mnie łzy wydają się jakieś glicerynowe, krew plastikowa. Czy za rok będę w ogóle pamiętał, że coś takiego miało miejsce?

Ale ja nie o tym miałem. Bo tymczasem (16. października) pojawili się Nothing But Thieves z androgynicznym Conorem Masonem na wokalu. I dalej jest młodzieżowo, ale tak z pazurkiem, bardziej charakterystycznie (spróbujcie tylko wyrzucić głos Conora ze swojej głowy!), różnorodnie, wiarygodnie. Głębiej. Chce się do tego wracać, odpalać na nowo, przyswajać, wyłapywać niuanse. Uwierzyć, że czasem do mainstreamu przebija się ktoś, kogo warto mieć na oku.

Posłuchajcie sami:

niedziela, 8 listopada 2015

Ach, jak Truman być...

I mówiłem, mówiłem?!
Przeziębiłem się.

Zauważyłem, że staję się nudny.
Tak nudny, jak tylko może być człowiek, który traci swoją miłość.
Bo to była miłość.
Dobra, nieważne.

Nie wychodzę z domu częściej, niż to absolutnie koniecznie.
Nie wiem, czy media karmią nas złymi wiadomościami, bo to się lepiej sprzedaje, czy tak wygląda rzeczywistość, ale boję się radykalnych nastrojów społeczeństwa.
W Poznaniu nacjonaliści pobili Syryjczyka (ok, masy uchodźców nie są święte, ale samotny, robiący zakupy człowiek AŻ TAK przeraził trzech chłopa, że musieli go skatować? Serio?), we Wrocławiu rozbili gitarę na głowie ulicznego grajka, a Warszawie próbowali "nakłonić" Wandę Nowicką, by pospieszyła się z opuszczaniem swojego sejmowego gabinetu.
To dopiero początek, a oni już czują się zupełnie bezkarni.
W ogóle pogłębiającą się przepaść między Polską a cywilizowanym światem pięknie ilustrują te dwa wydarzenia: w Kanadzie premier kompletuje rząd na zasadzie parytetów. Pytany dlaczego, odpowiada: "Bo mamy 2015 rok". U nas w tym czasie Robert "niech pedały i lewaki się boją" Winnicki zostaje posłem...

Czytam Portrety i obserwacje Capotego.
Utwierdzam się w przekonaniu, że ten jadowity, plotkarski kurdupel o rozbuchanym poczuciu własnej wartości posiadał jednak nielichy geniusz. Szczególnie jego krótkie szkice, dotyczące miejsc, są jak cukierki: niby nie mają jakiejś wielkiej wartości poznawczej (kto by dorabiał ideologię do jedzenia słodyczy?), a przecież są piękne, i jakoś przyjemniej się od nich robi na duszy, i chce się więcej...
Zresztą, państwo samo oceni:

To miasto jest mitem; pokoje i okna, ulice plujące parą; dla wszystkich, dla każdego inny mit, bożek z sygnalizacją świetlną w miejsce oczu, mrugający łagodną zielenią, cyniczną czerwienią.
Tę wyspę, unoszącą się w wodach rzeki jak diamentowa góra lodowa, nazwijcie Nowym Jorkiem, nazwijcie, jakkolwiek chcecie; nazwa nie ma znaczenia, gdyż przybywając tu z szerszej rzeczywistości wszystkich innych miejsc, szuka się jedynie miasta, kryjówki, miejsca, w którym można się zgubić lub odnaleźć, utworzyć sen, w którym udowodnimy sobie, że być może mimo wszystko nie jesteśmy brzydkim kaczątkiem, ale kimś wspaniałym, godnym miłości, tak jak myśleliśmy, siedząc na werandzie, którą mijały fordy; jak myśleliśmy, planując poszukiwanie miasta.
(T. Capote, Nowy Jork, [w:] Portrety i obserwacje. Eseje, Warszawa 2012.)


Tak, to jest country'ujący folk.
Ale jest też bardzo wczesna niedziela, część z Was pewnie (jak ja) ma za sobą jakieś napoje wysokoprocentowe, więc nie będziemy tego drążyć, prawda?