niedziela, 8 listopada 2015

Ach, jak Truman być...

I mówiłem, mówiłem?!
Przeziębiłem się.

Zauważyłem, że staję się nudny.
Tak nudny, jak tylko może być człowiek, który traci swoją miłość.
Bo to była miłość.
Dobra, nieważne.

Nie wychodzę z domu częściej, niż to absolutnie koniecznie.
Nie wiem, czy media karmią nas złymi wiadomościami, bo to się lepiej sprzedaje, czy tak wygląda rzeczywistość, ale boję się radykalnych nastrojów społeczeństwa.
W Poznaniu nacjonaliści pobili Syryjczyka (ok, masy uchodźców nie są święte, ale samotny, robiący zakupy człowiek AŻ TAK przeraził trzech chłopa, że musieli go skatować? Serio?), we Wrocławiu rozbili gitarę na głowie ulicznego grajka, a Warszawie próbowali "nakłonić" Wandę Nowicką, by pospieszyła się z opuszczaniem swojego sejmowego gabinetu.
To dopiero początek, a oni już czują się zupełnie bezkarni.
W ogóle pogłębiającą się przepaść między Polską a cywilizowanym światem pięknie ilustrują te dwa wydarzenia: w Kanadzie premier kompletuje rząd na zasadzie parytetów. Pytany dlaczego, odpowiada: "Bo mamy 2015 rok". U nas w tym czasie Robert "niech pedały i lewaki się boją" Winnicki zostaje posłem...

Czytam Portrety i obserwacje Capotego.
Utwierdzam się w przekonaniu, że ten jadowity, plotkarski kurdupel o rozbuchanym poczuciu własnej wartości posiadał jednak nielichy geniusz. Szczególnie jego krótkie szkice, dotyczące miejsc, są jak cukierki: niby nie mają jakiejś wielkiej wartości poznawczej (kto by dorabiał ideologię do jedzenia słodyczy?), a przecież są piękne, i jakoś przyjemniej się od nich robi na duszy, i chce się więcej...
Zresztą, państwo samo oceni:

To miasto jest mitem; pokoje i okna, ulice plujące parą; dla wszystkich, dla każdego inny mit, bożek z sygnalizacją świetlną w miejsce oczu, mrugający łagodną zielenią, cyniczną czerwienią.
Tę wyspę, unoszącą się w wodach rzeki jak diamentowa góra lodowa, nazwijcie Nowym Jorkiem, nazwijcie, jakkolwiek chcecie; nazwa nie ma znaczenia, gdyż przybywając tu z szerszej rzeczywistości wszystkich innych miejsc, szuka się jedynie miasta, kryjówki, miejsca, w którym można się zgubić lub odnaleźć, utworzyć sen, w którym udowodnimy sobie, że być może mimo wszystko nie jesteśmy brzydkim kaczątkiem, ale kimś wspaniałym, godnym miłości, tak jak myśleliśmy, siedząc na werandzie, którą mijały fordy; jak myśleliśmy, planując poszukiwanie miasta.
(T. Capote, Nowy Jork, [w:] Portrety i obserwacje. Eseje, Warszawa 2012.)


Tak, to jest country'ujący folk.
Ale jest też bardzo wczesna niedziela, część z Was pewnie (jak ja) ma za sobą jakieś napoje wysokoprocentowe, więc nie będziemy tego drążyć, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz